"Pamiętnik Annabelli" to charakterystyczny thriller psychologiczny zabierający czytelnika w fascynującą przygodę siedemnastoletniej dziewczyny, której życie diametralnie się zmienia po tym jak znajduje w lesie stary pamiętnik... Odtąd rozpoczyna mroczną podróż, gdzie fikcja styka się z rzeczywistością, śmierć sprawuje władzę nad życiem, a ona sama powoli odkrywa jak przerażające tajemnice skrywa jej własny umysł. Chcesz je poznać?

środa, 13 listopada 2013

Rozdział 4

   Łza goniła łzę. Nigdy nie widziałam jak tata płakał, zawsze uważałam go za niepozornego, ale jednocześnie niezwykle silnego człowieka, który jest w stanie zapanować nad swoimi emocjami. Nie dziś, nie teraz. Nagle dotarło do mnie co się stało. Mama zginęła, nie żyje. Od tego momentu każda sekunda była dla mnie ciosem. Kolejne chwile nieprzyjemnie przeszywały moje ciało.  Wiadomość o śmierci mamy momentalnie zamieniła piękną aurę w koszmar.  Chwilę temu otumaniona siłą pamiętnika, teraz na skraju załamania, przeraźliwego smutku. Przytuliłam tatę najmocniej jak potrafiłam. Spojrzałam w jego napełnione łzami oczy.
    - Tato, przepraszam, naprawdę przepraszam!
    -  Za co Annabello? – spytał tata przecierając mokre oczy.
    - Za wszystko! – rozpłakałam się, pobiegłam do pokoju.
Rzuciłam pamiętnik na podłogę. Krzyknęłam. To on mnie tak otumanił! Zaprowadził do siebie, do Eineimusu, oczarował i zmusił do zapomnienia o mamie. 
Wpadłam w rozpacz. Pamiętnik leżał tak spokojnie, bezwstydnie, podczas gdy ja z trudem opanowywałam moje emocje. SPRAWCA. 
Podniosłam go, miałam ochotę rzucić nim jeszcze raz, ale nie mogłam. Jego siła powróciła. 
   - Czym jesteś? – spytałam w myślach. Trzymając ten rzekomo niepozorny przedmiot nie byłam w stanie nawet krzyczeć. Ostrożnie położyłam pamiętnik na biurko. Odwróciłam się. Nie chciałam na niego patrzeć. Wyszłam z pokoju, im byłam dalej od niego, tym bardziej odzyskiwałam nad sobą kontrolę. Tak potężny SPRAWCA.

***
    Czerń, czerń – wszędzie ta cholerna czerń. Z pogardą patrzyłam w stronę ludzi przybyłych na Jej pogrzeb. Nienawidziła czerni, nie mogła na nią patrzeć. I to nas różniło. Ja zawsze kochałam ten kolor. W nim czuję się silniejsza. Dziś ubrałam białą suknię, dla Niej. Spośród tylu zebranych osób zaledwie namiastka nie przyszła ubrana na czarno. Niczym przegrane białe pionki na szachownicy stanowiliśmy sensację dla czarnej armii. Już zaraz przybiegną paparazzi, a Jej fałszywi fani będą snuć rozległe plotki i komentarze. Nagle przypomniała mi się pewna opowieść  mamy. Tak bardzo do tego podobna, tak bardzo prawdziwa… 
     „Pewna bogata, starsza mieszkanka planety Lambanii przez całe życie otaczała się w szerokim gronie ludzi, którzy poświęcali jej sporo uwagi. Była ważną i szanowaną osobą, w końcu posiadała największy majątek ze wszystkich.  Wdzięczna za tak wielką troskę postanowiła przekazać im swoje bogactwa w spadku. Pisząc testament naszły ją jednak pewne myśli. A co jeśli ta cała dobroć była udawana? Czy ma prawdziwych przyjaciół? Pełna nagłych obaw poszła do okolicznego czarodzieja. Magia bowiem była na Lambanii bardzo popularna. Ten powiedział jej, że istnieje tylko jedno rozwiązanie – pewien eliksir, który ukazuje czystość ludzkich serc myśli i intencji. Niestety był on nielegalny, skutki są drastyczne, okropne – krótko po zażyciu człowiek umiera. Jednak starsza pani nalegała – stwierdziła, że i tak jej koniec jest bliski, a chce wiedzieć kto tak naprawdę jest jej przyjacielem. Po otrzymaniu łapówki czarodziej uległ. Na następny dzień staruszka ogłosiła zebranie dotyczące jej spadku. Pojawiły się tłumy chętnych. Wzięła oddech, wypiła eliksir. Zamarła. Od osób, których uznawała za bliskich biło ostrzegawcze czerwone światło – efekt napoju. Czerwień była nie do zniesienia, panowała niemal wszędzie. Z nadzieją wypatrywała koloru, który da jej jakąkolwiek nadzieję. Nagle zauważyła prześwity zielonego światła, przepychając się przez zgromadzony tłum dotarła do jej źródła. Zupełnie na końcu stał pewien pan w podeszłym wieku. Z zawstydzeniem spoglądał w dół, jego policzki nabrały rumieńców. Tak, rozpoznała go. To ten dawny, zakochany młodzieniec, któremu tyle razy odmówiła spotkania. On nadal ją kochał. Jako jedyny. Wręczyła mu odpowiedni dokument, spojrzała głęboko w oczy. Upadła. Umarła.”

    I my, białe pionki – źródła słabego, zielonego światła idziemy za trumną w pożegnalnym marszu, a dookoła nas bije sama czerwień - czarna czerwień fałszu. My jesteśmy tym biednym, kochającym staruszkiem, a reszta to tylko niedosycone hieny, które słuchały jedynie muzyki, nie Jej samej – ona ich nie obchodziła. Była jedynie przedmiotem, źródłem ich rozrywki, okładką. Cholernym przedmiotem! Nie wytrzymałam napięcia, przerwałam żałobną pieśń, wyrwałam księdzu mikrofon i odwróciłam się do czarnego tłumu. Miałam gdzieś jutrzejsze nagłówki gazet, a niech mnie potraktują jak wariatkę!
    -Wynoście się stąd! Na pokaz tu przyszliście, tak? – krzyknęłam, wszyscy otworzyli szeroko oczy, nie dowierzali, zatrzymałam cały marsz.
     -Nie dotarło chyba! Wypierdalajcie fałszywe hieny! – krzyknęłam jeszcze głośniej.
Tata podbiegł do mnie przestraszony. Chciał mnie powstrzymać, wyrwać mikrofon.
    -Annabella, co ty robisz? Uspokój się, przynosisz wstyd! To pogrzeb twojej matki! 
     Nie słuchałam go, krzyczałam dalej. Nagle zakręciło mi się w głowie. Upadając widziałam tylko piekielne czerwone światło, wadliwy blask lamp błyskowych paparazzi. A potem to nastała ciemność, a może to był inny odcień czerwieni? SEN.


   Obudził mnie potworny zapach szpitala. Zawsze mówiłam, że szpitale śmierdzą śmiercią. Pewnie wezwali karetkę jak zemdlałam i skazali na ten odór. Podnosząc się poczułam ogromny ból w okolicach głowy.
    - No tak, pewnie uderzyłam o jakiś krawężnik. – pomyślałam dotykając wcześniej niezauważonego opatrunku.
    Rozejrzałam się po sali. Na łóżku obok leżała dziewczyna. Pustym wzrokiem spoglądała w sufit. Nie ruszała się, ale oddychała. Wraz z każdym oddechem było jej coraz ciężej. Przez moment obserwowałam jej walkę. Nie wiem dlaczego, ale zaciekawiło mnie to. Jej ciężkie, pełne przeszkód oddechy sprawiały, że czułam jak powracają mi siły. Nagle pomyślałam o mamie. Jak ona umarła? Nagle, czy może powoli? Cierpiała? Jak bardzo? Jakie były jej myśli? O czym myśli człowiek, gdy wie, że zbliża się koniec? Czy jest czas by myśleć? Czy w ogóle jest coś takiego jak czas? Zatopiona w tych myślach nie zauważyłam wchodzącego do sali taty. 
   - I co mi teraz powiesz? Zakłóciłaś pogrzeb własnej matki, media huczą. Przyniosłaś wstyd rodzinie. – jego stanowczy głos przerwał moje rozmyślania.
    -Tato, oni przyszli na pokaz, nie dla niej. Ubrali się na czarno… Mama nienawidziła czerni.
    - Annabello, to tylko ubrania, zwykłe ubrania, a ty zrobiłaś z siebie pośmiewisko.
    - Nic nie rozumiesz! Tylko ja ją rozumiałam, znałam najbardziej, kochałam! – wybuchłam płaczem. 
Tata rozczulił się nade mną. Usiadł obok, przytulił mnie. 
    - Ja rozumiem, że jest ci trudno, ale nie możesz obwiniać wszystkich dookoła. Dlaczego tak uczepiłaś się tych czarnych ubrań? 
    - To nie chodzi tylko o ubrania, biło od nich czerwone światło. - sprostowałam
    - Jakie czerwone światło? – zdziwił się tata.
No tak, przecież on nic o mamie nie wiedział. Nie miał pojęcia o jej opowieściach.
    - Nieważne. – odparłam i położyłam się. – Proszę, wyjdź. Chcę zostać sama.
Tata westchnął i podszedł do drzwi.
    - Jutro przyjdzie do ciebie doktor Bielecka. Porozmawia z tobą, opowiesz jej o tych czerwonych światłach i czarnych ubraniach.– powiedział w progu.
    - Świetnie, psycholog? – spytałam sarkastycznie.
    - Psychiatra. – włączył telewizor i odszedł.
Miałam ochotę wydrzeć się na niego, czułam, że chce zrobić ze mnie wariatkę, ale to, co zobaczyłam na ekranie telewizora zupełnie odjęło mi mowę. Widziałam siebie wyrywającą księdzu mikrofon, krzyczącą, szarpiącą ubranych na czarno ludzi. Brałam z ziemi kamienie, rzucałam w ich stronę. Podbiegł do mnie tata, uderzyłam go, podbiegłam do trumny mamy, płakałam, ludzie chcieli mnie powstrzymać. Nagle upadłam. Uderzyłam głową o krawężnik.
Spojrzałam na widniejący napis: „Pogrzeb słynnej pianistki zakłócony przez jej córkę”. Zamarłam. Nie przypominałam sobie tych zdarzeń. Wiedziałam, że krzyczałam, ale byłam pewna, że nie doszło do żadnych aktów przemocy. Co się ze mną działo? Czy to możliwe? Powoli zaczęło ogarniać mnie uczucie wstydu i upokorzenia. Dochodziło do mnie to, że przez mój nieuzasadniony atak agresji nie tylko zakłóciłam pogrzeb własnej matki, ale także nie wzięłam w nim udziału. Próbowałam się pocieszać, ale nie potrafiłam. W tym momencie chciałam zasnąć i spotkać mamę we śnie, przytulić ją. Przewróciłam się na bok. Ustawiając poduszkę wyczułam jakiś przedmiot. Książka? Wyjęłam ją. Serce podeszło mi do gardła.
PAMIĘTNIK. Skąd on się tam wziął? Kto go tam włożył? Otworzyłam go. Moje dłonie drżały. To, co zobaczyłam w środku całkowicie odjęło mi chęci na sen.


„Eineimus wzywa”

Napisane krwią.

Moją krwią.



___________________________________________________________________________________________

Czwarty rozdział za mną. Rozumiem, że może wydawa
ć się Wam nieco dziwny i trudny, ale uwierzcie, że wraz z kolejnym będziecie mogli coraz to bardziej odkrywać tajemnicę tytułowej Annabelli. Pozdrawiam i proszę o komentarze i opinie. :)